Spis treści:
Bohol na Filipinach – czym potrafi zaskoczyć wyspa?
Coś jest takiego w naszych podróżach, że ciągle przydarzają się nam szalone przygody. Nie inaczej było podczas ostatniej podróży na Filipiny, gdzie zdarzyło się nieplanowane wesele i zwiedzanie Manili z nowymi znajomymi.
Pomijamy kwestię podróży, pierwszych wrażeń etc. bo o tym napisaliśmy w innym poście ale ten z pozoru błahy epizod, którego początkowo nie doceniliśmy okazał się bardzo ważny dla lepszego poznania kraju.
Filipiny – Bohol Island
Naszym celem była wyspa Bohol, gdzie lądowaliśmy na lotnisku w największym mieście Tagbilaran.
Do hotelu dojechaliśmy późnym popołudniem. A już chwilę po rozpakowaniu i odświeżeniu ruszyliśmy na rozpoznanie okolicy. Wystarczył pierwszy rzut oka i już wiedzieliśmy, że jest dobrze. Hotel Bohol Beach Club był naprawdę znakomity bo w sumie taki był plan, żeby tym razem połączyć przyjemne z pożytecznym czyli wypoczywanie i zwiedzanie. A do tego był hotel był świetnie położony, zadbany, jedzenie było pyszne a obsługa bardzo miła.
Nasze filipińskie wesele
Wśród palm dotarliśmy na plażę a tam było już głośno i radośnie. Ktoś świętował ale zmęczeni podróżą jakoś nieszczególnie byliśmy zainteresowani kolejnym tłumem. Okazało się, że to wesele ale… Nie turystyczne wesele jakich wiele w krajach egzotycznych ale lokalne filipińskie wesele.
Każda okazja jest dobra do nawiązania kontaktów
Jednak jak później zorientowaliśmy się na wesele w takim miejscu stać nielicznych i to był jeden z tych wyjątków potwierdzających regułę. Tym razem byliśmy na wyjeździe większą grupą a połowa z nas czyli dziewczyny wpadły na fantastyczny pomysł by złożyć młodej parze życzenia. A nam nie wypadało wpaść z pustą ręką. Ale od czego są nieśmiertelne, podróżne gifty. Więc nagle znalazły się polskie kabanosy i polska żubrówka.
Oczywiście nie mieliśmy zamiaru wciskać się na cudzą imprezę, ot po prostu szybka pozytywna reakcja, by pogratulować komuś szczęścia i cieszyć się cudzą radością. Ale od słowa do słowa okazało się, że filipińczycy są zainteresowani niecodziennymi gośćmi z dalekiej Polski a my co tu dużo mówić byliśmy zainteresowani nimi.
Nasze filipińskie wesele
Najpierw poszukiwania ulubionych przebojów, wspólne śpiewanie a jednocześnie wzajemne rozpoznanie i poznanie się. Później zasiedliśmy by porozmawiać. Obowiązkowe, oficjalne toasty z rodzicami młodej pary gdzie okazało się, że wśród nich jest też lokalny polityk. Ale najważniejsze toczyło się w trakcie. Poznaliśmy Kevina i Mizzah, parę młodych ludzi z Manili, którzy bardzo przypadli nam do gustu i mamy nadzieję, że my im również. Zaproponowali nam, że zorganizują zwiedzanie Manili, gdy będziemy w drodze powrotnej. Więc nawet nie próbowaliśmy odmawiać. Bo taka okazja nie zdarza się co dzień. Bo czym innym jest zwiedzanie samemu miast i krajów ale zawsze dużo więcej można zobaczyć i dowiedzieć, gdy macie okazję być prowadzeni przez kogoś znającego swój kraj i miasto.
Filipiny – w drodze do Manili
Obawialiśmy się nieco, że weselna radość i zapewnienia nie przełożą się na spełnienie złożonych deklaracji ale im bliżej było wylotu Kevin coraz bardziej szczegółowo informował nas o przygotowaniach do wycieczki po Manili. I gdy wszystko było już umówione i lecieliśmy, Kevin zaangażował wujka by ten zabrał grupę i pokazał nam najciekawsze miejsca Manili.
The Aristocrat w Manili – Filipiny
Głodni po podróży zdecydowaliśmy się pojechać najpierw do najstarszej na Filipinach, działającej nieprzerwanie od 1936 roku restauracji The Aristocrat. Tak naprawdę jej początki sięgają roku 1928, gdy nazywała się Lapu-Lapu i miała za zadanie przy okazji wyżywić całą gromadkę dzieci kochającego się małżeństwa Asiang. O restauracji dowiedzieliśmy z programu Roberta Makłowicza i koniecznie chcieliśmy samemu sprawdzić jak jest.
Zamówienia poszły w ruch. Oczywiście obowiązkowo specjalność zakładu kurczak, dodatkowo sajgonki, zupa, krewetki i jakieś jeszcze drobiazgi. I jak to zwykle bywa specjalność firmy – kurczaki – okazały się najlepsze.
Warto dodać, że filipińskie kurczaki w odróżnieniu od naszych pochodzą z wolnego wybiegu, nie są karmione paszą z antybiotykiem i smakują po prostu wybornie. W Aristocrat z czystym sumieniem możemy polecić jeszcze sajgonki i zupę z wołowiną, którą nasi filipińscy znajomi jedli kompletnie inaczej niż my, bo wlewali ją do ryżu wraz z kawałkami warzyw i mięsa i dopiero wtedy spożywali przygotowane danie. Najedzeni mogliśmy ruszyć na spotkanie z nieznanym.
Filipiny – Manila – garść informacji
Manila nie jest ładna, nie ma co dorabiać do niej historii. Oficjalne dane mówią o 14 milionach mieszkańców ale oni sami liczą, że w w Manili żyje 16 milionów ludzi a miasto naprawdę tętni życiem. Po Delhi to najbardziej zakorkowana stolica świata i żeby po niej jeździć trzeba uzbroić się w anielską cierpliwość. Nikt na nikogo nie krzyczy a wszechobecne trąbienie służy pozdrawianiu, ostrzeganiu i Bóg wie co jeszcze, bo widać, że język klaksonów stanowi osobny rozdział w całym kraju.
Jesteśmy naprawdę wdzięczni Kevinowi bo stojąc w korkach zadawaliśmy mu masę pytań a on na nie cierpliwie odpowiadał. Oczywiście przed wyjazdem sporo poczytaliśmy o Filipinach ale porozmawiać z mieszkańcem jest zawsze lepiej bo można złapać parę szczegółów a dodatkowo poznać inny punkt widzenia. Z danych statystycznych warto wspomnieć, że w 1521 wyspy zostają odkryte przez Ferdynarda Magellana, w drugiej połowie XVI wieku podbite przez Hiszpanów.
Katolicyzm na Filipinach
Trzy stulecia hiszpańskiego panowania spowodowały prawie całkowitą crystianizację Filipin. Obecnie jest to najbardziej katolicki kraj w tej części świata. Najważniejszy kościół Manili to katedra podniesiona do rangi bazyliki mniejszej przez naszego papieża Jana Pawła II. A co ciekawe to chyba jeden z najciężej doświadczanych kościołów świata. Pierwszy powstał w tym miejscu z drewna i bambusa w drugiej połowie XVI wieku. Później na jego miejscu powstała świątynia murowana, która w wyniku błędów ludzkich i trzęsień oraz wilgoci siedem razy legła gruzach.
A ostatecznie dzieła zniszczenia dokonała wojna japońsko-amerykańska. Wówczas to Japończycy palili kwartał za kwartałem natomiast Amerykanie używali artylerii i bombowców by oszczędzić żołnierzy za to siali straszne spustoszenie w zabudowie miasta.
Ale co ciekawe, mimo wybitnie chrześcijańskiego charakteru Filipin, gdzie katedrę w Manili odwiedzał Jan Paweł II – polski papież nie był najbardziej rozpoznawalną postacią. Szybciej kojarzono inne polskie nazwisko – był to…. oczywiście Robert Lewandowski a kierowcy taksówek jednym tchem wymieniali jego klub Bayern Monachium.
Muzeum w starym forcie
Zresztą hiszpańskie wpływy widać w kuchni, życiu a dominacja hiszpańska jest dobrze wspominana przez samych Filipińczyków w przeciwieństwie do japońskiej zależności. A z punktu widzenia doświadczeń wojny, nasza Warszawa ma ze stolicą Filipin w pewnym sensie wiele wspólnego. Mianowicie obydwa miasta zostały prawie całkowicie zniszczone w czasie II wojny światowej. Podobnie w Manilii, gdyby nie zacięta walka o każdy dom i ulicę, centrum miasta wyglądałoby dziś inaczej a architektura w dużej części przypominałaby tę z Półwyspu Iberyjskiego. Władzę nad Filipinami sprawowały też Stany Zjednoczone i to równie dobrze wspominany protektor.
Manila – hiszpańskie ślady
Na szczęście dla nas, w Manilii zachowało się trochę pozostałości dawnej hiszpańskiej kolonii. Dzięki temu mogliśmy podziwiać jedną z takich pozostałości czyli fortyfikację z XVI wieku zwaną Intramuros.
W środku tej fortyfikacji znajduje się Muzeum filipińskiego bohatera Jose Rizala, poety, który w swoich dziełach domagał się równości Hiszpanów i Filipińczyków względem prawa. Założył on Ligę Filipińską, wszczął rewolucję filipińską za co niestety stracono go 30 grudnia 1896 roku. Od tej pory dzień ten jest uznawany za święto narodowe.
Polska ambasada w Manili
Wychodząc z zamku natknęliśmy się na…. polską ambasadę. I to było naprawdę miłe. Nawet miejscowi o tym nie wiedzieli, bo w sumie do czego im taka wiedza potrzebna.
Gdzie na pyszne lody w Manili?
Gdy już nieco zmęczeni chodzeniem, upałem i wilgocią poszliśmy na poszukiwanie najlepszych lodów w mieście, którymi handlują obwoźni sprzedawcy. Niestety przekonaliśmy się po trzech godzinach poszukiwań, że to jak próba znalezienia igły w stogu siana. Czasem jednak się udaje :).
Zanim je odnaleźliśmy mogliśmy połazić uliczkami dawnego centrum, okolic fortyfikacji i zobaczyć ślady dawnej hiszpańskiej Manili.
Kevin ostrzegł nas by trzymać się grupy i mieć oczy dookoła głowy. Co oczywiście zrobiliśmy jednocześnie podziwiając intrygującą okolicę. Mimo pozorów spokoju, w wąskich uliczkach turyści nie zawsze są bezpieczni.
Filipińskie grillowanie
Idąc po śladach handlarza lodami zobaczyliśmy jak wraz z kończącym się dniem przybywa handlarzy owocami, rozpalają się grille, otwierają kafejki i generalnie budzi się życie.
Wystarczy kawałek metalowej kratki, trochę węgla drzewnego i grill gotowy.
Jednak w końcu trafiliśmy na lody i musimy przyznać, że choć były bardzo słodkie to jednocześnie smaczne i warto było nachodzić się w ich poszukiwaniu. Ich smak był zupełnie inny niż tych w Polsce ale w końcu od czego są podróże. Właśnie po to by poznawać nowe smaki i nowych ludzi.
Filipiny – kilka niezbędnych informacji
Jak już wspomnieliśmy, w drodze od punktu do punktu mieliśmy dużo czasu na rozmowy i zrobienie rozpoznania. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, by nie chodzić ani nie jeździć za rzekę do China Town ponieważ tam rządzą chińskie syndykaty, które nierzadko wykorzystują dzieci do drobnych kradzieży – portfeli, zegarków, aparatów, telefonów czy biżuterii. A łupem pada to co można szybko chwycić, wyrwać i uciec. Niestety dzieci są bezkarne i ta świadomość bywa ich przekleństwem. Bo równie bezkarnie dorośli wykorzystują je do przestępstw. A że kraj jest dość biedny, pokus jest dużo a wiele osób żyje wręcz ubogo. Bywa brudno, a to co rzuciło nam się w oczy w w Manili to duże ilości śmieci. Momentami wydawało nam się, że pojęcie ochrony środowiska wydaje się nie istnieć. Niestety widać, że kraj jest na dorobku i ważniejsze od ekologii jest zwiększanie liczby turystów a co za tym idzie dewiz, które płyną dość wartkim strumieniem. Ludzie są bardzo pracowici, przedsiębiorczy, zaradni jak Polacy w 89 roku. A dodatkowo Filipińczycy są bardzo pogodni i mili co jest ich ogromnym atutem. Widać, że wciąż uczą się, rozwijają i to ich siła. A co najważniejsze, zarówno w Manili jak i poza nią widzieliśmy mnóstwo policji.
Centrum biznesowe Manili – Filipiny
Manila to centrum gospodarcze Filipin. Odpowiada za 90 procent produkcji kraju. Ale stolica ma dwa oblicza. Jedno z nich to ubogie przedmieścia, China Town i trochę skromniej żyjące dzielnice śródmieścia. Ale jest i nowoczesne, bogate, bardzo czyste i europejsko wyglądające centrum finansowe zajmujące sporą część miasta.
To tutaj znajdują się szklane wieżowce, luksusowe hotele, centra handlowe.
Kuchnia japońska – Barcino w Manili
W dzielnicy Barcino można trafić na znakomite kafejki i restauracje, gdzie za rozsądną, jak na nasze warunki cenę mogliśmy spróbować przysmaków kuchni azjatyckiej.
Filipiny i ich smaki
Restauracja wyglądała dobrze już na zewnątrz a w środku było naprawdę rewelacyjnie.
Dania były świetnie skomponowane i tak samo dobrze smakujące.
Gdyby nie przypadkowe filipińskie wesele, w tak krótkim czasie nie udałoby na się zobaczyć kolorytu Manili. A zawdzięczamy to Mizzah i Kevinowi, których poznaliśmy na Bohol. Bez nich nasza podróż na Filipiny na pewno wyglądałaby inaczej.
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej to poczytaj również ten tekst:
[…] Filipiny – nasze nietypowe wesele czyli co ciekawego warto zobaczyć. […]
[…] Filipiny – nasze nietypowe wesele czyli co warto zobaczyć. […]
[…] Filipiny – nasze nietypowe wesele czyli co warto zobaczyć. […]
[…] Filipiny – nasze nietypowe wesele czyli co ciekawego warto zobaczyć. […]