To jedno z tych zdarzeń, które sprawiły, że powstały Szalone Walizki. Zwariowane, pełne zwrotów, smutku i humoru. To historia podróży Pani Bogusz, która o mały włos nie skończyła się histerią a Pani Bogusz, niewiele brakowało – posiwiałaby do reszty. Pani Bogusz narodziła się na naszych oczach i pozostała z nami do dziś. Bo gdyby nie … a zresztą przeczytajcie sami.

Znowu lecieliśmy w świat. Najpierw do Amsterdamu czyli naszego ulubionego, pierwszego portu przesiadkowego. LOT-em bo jak wiecie najczęściej latamy z błędów lotniczych i równie często start jest gdzieś w Europie, w mieście do którego trzeba dolecieć. Więc wypada LOTem lub Ryanair-em.

Leci Dorotka, przyjaciółka – Gosia i Jarek. Zima, chłodno, jesteśmy ubrani na cebulkę, żeby szybko zdjąć warstwy gdy tylko zrobi się cieplej. Lecimy zimą do mega ciepłego i egzotycznego kraju, więc humory dopisują. Można rzec, że gdyby nie uszy śmialibyśmy się na okrągło 🙂 Znowu trafiliśmy mega okazję. Wszystko idzie jak z płatka więc narasta podniecenie i rozważania jak to będzie i co będziemy robić.

Narodziny Pani Bogusz
Do Amsterdamu krótki lot. Lądujemy, zabieramy bagaże podręczne, których trochę mamy, bo plecak foto, walizki i jakieś tam saszetki. Wysiadamy i idziemy po bagaże główne bo ciąg dalszy dopiero następnego dnia więc zarezerwowaliśmy hotel przy lotnisku.

Mija nas załoga samolotu LOT i pyta czy przypadkiem nie znamy Pani Barbary Bogusz. Uprzejma stewardesa tłumaczy, że Pani Bogusz zostawiła na pokładzie samolotu wszystkie dokumenty w tym paszport oraz portfel z pieniędzmi. Oczywiście nie znaliśmy Pani Bogusz bo i skąd. Ale nie przeszkadzało nam by sobie zdrowo na niej poużywać. Zakręcona i walnięta to były najdelikatniejsze określenia :). Największą frajdę w ciągnięciu tematu miały Dorota i Gosia. Zostawić wszystko co potrzebne w podróży już na starcie? Nienormalna. Zabraliśmy bagaże, wyszliśmy ze strefy przylotów i spokojnym krokiem ruszyliśmy do wyjście z lotniska. Bo przecież trzeba do hotelu. Temat jednak nie cichł.

Nagle Małgorzata łapie się za miejsce, gdzie powinna być nerka z dokumentami i kasą, której pod ciepłymi ciuszkami nikt nie widział i krzyczy:
Moja neeerka, nie mam nerki !!!
Z obłędem w oczach pognała przed siebie. To nic, że drzwi do hali przylotów otwierają się w jedną stronę – od środka.

To nic, że jest kontrola i ochrona, która nie przepuszcza nikogo. Zwariowała, pomyśleliśmy – jak nic zwariowała. Przecież szukali jakiejś Pani Bogusz. W dodatku Barbary? No ale pobiegła na przełaj, pod prąd. Nawet w drzwi do hali przylotów trafiła cudem bo ktoś z drugiej strony wychodził więc zrobiło się okienko.

Nie było jej chyba z piętnaście minut. Siedzimy, gadamy, dumamy. Zaczynamy zastanawiać się czy przypadkiem Gosia nie wpadła na pomysł by odzyskać dokumenty obcej kobiety i zostać Panią Bogusz. Nagle drzwi rozsuwają się i wchodzi ONA – Pani Bogusz, dumna jak paw z nerką na biodrach. Saszeta, nerka – jak ją zwał – najważniejsze, że w niej kasa i paszport. Nie wyobrażacie sobie widoku naszych twarzy. Zdziwienie pełne bo kto by pomyślał, że historia Pani Bogusz dotyczy nas samych a właściwie przyjaciółki – Małgorzaty. Oczywiście to była jej kasa i jej dokumenty.
LOT Pani Bogusz z morałem
Wieczorem padliśmy w hotelu na łoża szukając sposobu na odstresowanie. Do dziś pozostaje dla nas zagadką jak wykształcona, doświadczona w takich sytuacjach polska stewardesa, która szczególnie w takiej sytuacji powinna być wyjątkowa precyzyjna nie potrafiła odczytać danych po polsku, z polskiego paszportu i dramatycznie wszystko przekręciła. Do dziś przed oczami mamy widok pędzącej w amoku Gosi, która doznaje olśnienia i odkrywa, że jest Panią Bogusz z cudownie odnalezioną kasą i paszportem.

Mit założycielski krajowego przewoźnika długo bronił się w naszych głowach, budowany latami propagandy sukcesu. Firmy poznaje się zwykle jak radzą sobie z banalnymi sytuacjami takimi jak poprawne odczytanie danych w paszporcie. Nie żebyśmy od razu popadali w huraoptymizm, że wszystko co obce jest lepsze. Nie żebyśmy teraz chcieli tylko hejtować LOT bo zdarzyło się raz – na szczęście.
Morał z tego taki, że w podróży zasada:
„umiesz liczyć, licz na siebie”
jest najważniejszą zasadą. Nie oglądamy się na innych, nie liczymy, że ktoś pomoże zabrać nasze rzeczy. Co przywieźliśmy sami zabieramy, pilnujemy swego bagażu. A szczególną uwagą otaczamy bagaż, saszetki, torby, w których znajdują się dokumenty. Podobnie z kasą. Zrobienie rezerw i zabezpieczenie gotówki oraz kart to podstawa. Tyle morałów. Przypomniał się „Rewizor” Gogola.
Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie 🙂
A gdy się chcemy się pośmiać dzwonimy do Pani Bogusz. Zawsze działa 🙂

Jeśli spodobał Ci się ten post udostępnij go, może spodoba się innym. Za lajki i komentarze z góry dziękujemy – Dorota i Jarek.
Polaczki 🙂 Zawsze odwrócą kota ogonem. To nic, że stewa mogła być zmęczona, wcale nie musiała zabierać tego z samolotu, bo mogła zostawić sprzątaczom, ale najważniejsze że trzeba dopiec obcej osobie. Samemu zapominając o najważniejszej rzeczy w podróży, czyli dokumentach. Może z tego warto się pośmiać, a na pewno zastanowić… Tacy doświadczeni, tyle podróżowania i zapominają dokumentów. HA HA HA – ale pośmiejmy się ze stewardesy.
Cebulku Drogi, jakbyś przeczytał uważnie to byś zobaczył, że Polaczki śmieją się z siebie. Niech Cebulek raz jeszcze przeczyta bo może uciekł kontekst. A przy okazji również to, że historia nie dotyczy nas samych chociaż jakby dotyczyła to byłby z tego taki sam ubaw. Więcej luzu :), miłego popołudnia
Ja sprawdzam po pięć razy czy mam przy sobie dokumenty. Nieważne czy jadę samochodem czy lecę samolotem. Jednak to nie ustrzegło mnie raz przed zgubieniem ważnego dokumentu. Cóż każdemu się może zdarzyć. Oby jak najrzadziej. P.S. Umiejętność czytania to ważna umiejętność, szkoda że pracownicy LOT’u nie dochowali staranności przy odnalezieniu osoby, która dokumenty „zapodziała” na chwilę 😉
Cześć AnJa. Podobno nie myli się ten co nic nie robi. Sprawa na szczęście nas nie dotyczyła ale… przyjaciółki więc jakby nas. Z tą umiejętnością czytania to jednak problem i całej tej historii by nie było gdyby imię i nazwisko było dobrze odczytane. Ale jak wiesz sama, w podróży oczy trzeba mieć dookoła głowy a szczególnie pilnować kasy i dokumentów. Podobnie jak nasza Gosia tak i Ty pewnie masz nauczkę na całe życie. Uczymy się na błędach. Lepiej jednak na cudzych :). Pozdrowienia