Spis treści:
Kapsztad – co nas urzekło w stolicy RPA?
Nie przesadzimy – zakochaliśmy się w RPA i zostawiliśmy tam kawałek serca. Chyba już zawsze będzie nas tam ciągnęło. A wszystko za sprawą dziecięcych marzeń Doroty, które trzeba było zrealizować.
Dlatego już czuliśmy, że to będzie dłuższa opowieść, a z jej napisaniem nosiliśmy się dość długo. I również dlatego podzieliliśmy ją na dwa lub trzy odcinki.
Nasza wyprawa do Południowej Afryki z planowanych czterech osób zmniejszyła się do trzech za sprawą przygody z aktem urodzenia, to już wiecie. Możecie poczytać o tej historii na naszym blogu w tekście Podróż z dzieckiem do RPA – jak uniknąć niepotrzebnych problemów.
Kapsztad w RPA – marzenia się spełniają
Republika Południowej Afryki była naszym marzeniem od kiedy pamiętamy. Dorotka gdy była mała, jeżdżąc palcem po globusie wyobrażała sobie Przylądek Dobrej Nadziei oraz Igielny. Więc nic dziwnego, że gdy pewnego razu jadąc do Krakowa zobaczyła, że necie pojawiła się informacja o niesamowitej promocji na bilety do RPA, zabukowała je. Nie lecieliśmy bezpośrednio, lot był kombinowany, do Frankfurtu, dalej Johannesburga i Cape Town. Przed wyjazdem mieliśmy autentycznie lekkiego cykora z powodu świadomości historii związanej z upadkiem apartheidu. Spotykaliśmy się z kolegą Peterem, który urodził się w RPA, tam żyją jego rodzice, a on uciekł z kraju w momencie gdy było naprawdę gorąco. Jego opowieści nie nastrajały pozytywnie. Nie nosić ozdób, zero drogich zegarków, nie nosić aparatów w widocznym miejscu. Czyli po co tam jechać?
W samolocie siedzieliśmy w jednym rzędzie z agentką nieruchomości z Johanesburga, która snuła opowieści o zamkniętych osiedlach białych w tym mieście i generalnie jej przekaz brzmiał – nie jest fajnie. Jednak od razu potwierdzała nasze wyobrażenia o Knysna i Plettenberg Bay, jako miejscach uroczych, cudownych i naprawdę bezpiecznych.
Kapsztad w RPA – czas powiedzieć sprawdzam…
Lądujemy, idziemy do wypożyczalni aut. Wyjeżdżamy z lotniska i do hotelu zostawić bagaże, odświeżyć się i w miasto. Wszędzie mili, uśmiechnięci ludzie. I jest naprawdę spokojnie.
Od 94-go roku w RPA władzę sprawuję Afrykański Kongres Narodowy, na którego czele stał Nelson Mandela, prześladowany przez apartheid, późniejszy laureat pokojowej nagrody Nobla.
To on doprowadził, do pokojowego przełomu, on sprawił również, że RPA jest jednym z najbardziej demokratycznych krajów Afryki. Lewicujące rządy dbają o to by rdzenni mieszkańcy mieli pracę i byli zatrudniani wszędzie gdzie się da. Jednak nadal w kraju panuje 25 procentowe bezrobocie a wiele osób żyje za około 1.25 dolara dziennie.
Dojeżdżamy. W recepcji hotelu pracuje pięciu rdzennych przedstawicieli ludów Bantu. Pierwsze pytanie – jak się zachowywać na ulicach, czego się obawiać? Niższy o głowę ode mnie mężczyzna spojrzał uważnie, od stóp do głów i stwierdził – Mister, Ty nie musisz się bać, Ty jesteś duży :). Pierwsza pozytywna informacja. Może nawet jeśli są złodzieje uliczni i napastnicy – czym straszeni są podróżnicy – to mierzą oni siły na zamiary i odpuszczają gdy potencjalny klient może być zagrożeniem.
Góra Stołowa
Chwila relaksu, rzut okiem z okna – wow – Góra Stołowa – jeden z Siedmiu Cudów Świata, w drogę.
Na Waterfront idziemy sami, odpuściliśmy taksówkę. Po drodze co chwila mijamy funkcjonariuszy w mundurach przypominających naszą straż miejską. Jest ich naprawdę dużo, pozytywne wrażenie, poczucie zagrożenia znika. Do przejścia mamy około 3-4 km, jest naprawdę bezpiecznie. Waterfront to miejsce typowo turystyczne, więc tam oczywiste było, że będzie spokojnie. Chociaż jednego dnia podczas gdy stałem w kolejce do bankomatu przyczepił się do mnie jakiś młodzieniec, który za wszelką cenę próbował mi pomóc w wypłaceniu pieniędzy i prosił żebym podał mu moją kartę. Dopiero ostra reakcja i pojawienie się strażnika sprawiło, że szybko się ulotnił.
Waterfront Kapsztad
Waterfront to naprawdę kultowe miejsce. W czasie pobytu w Cape Town ( czyli kilka dni, bo później przemieszczaliśmy się wybrzeżem w stronę Port Elisabeth), odwiedzaliśmy nabrzeże codziennie głównie popołudniami i wieczorem, żeby coś zjeść, wypić i poobserwować lokalne klimaty. Tutaj natknęliśmy się na pomnik pamięci Johna Lennona.
Wybór knajpek i restauracji jest naprawdę duży, ale obowiązkowo polecamy niesamowitą południowoafrykańską OceanBasket. Sieć restauracji, która serwuje głównie dania z owoców morza, sushi i sashimi. Później próbowaliśmy jej jeszcze w Knysna oraz Stellenbosch i wszędzie było pysznie ale w każdym miejscu jak się okazało w karcie zdarzają się lokalne odstępstwa ( na korzyść ) od standardowego menu.
Kapsztad w RPA- planowanie i ciekawostki
Od kupienia biletów do wylotu minęło około 9-u miesięcy – strasznie długo, ale był czas na przygotowanie. Dorotka miała naprawdę dużo czasu by wynaleźć perełki. Poczynając od śniadaniówki Jason Bakery, miejsca z niesamowitym klimatem, gdzie oprócz pysznego pieczywa możemy spróbować sandwiche z typowo lokalnymi dodatkami – mix smaków zwala z nóg. Na miejsce często się czeka ale naprawdę warto.
Znajdziecie ich na FB jako Jason Bakery.
Stąd mieliśmy bardzo blisko do Boo-Kap, malezyjskiej dzielnicy, której domy mienią się wszystkimi kolorami tęczy.
Wjazd na Górę Stołową – nie czekaj, korzystaj z pogody
Pierwszego dnia po przylocie trafiliśmy na okienko pogodowe, co oznaczało, że natychmiast musimy się zbierać i jechać na Górę Stołową – jeden z siedmiu Cudów Świata. Zwykle Górę przykrywa tzw. obrus czyli pierzynka z chmur. Wówczas nie kursuje szybka kolej linowa bo ze szczytu i tak nic się nie zobaczy.
Na Górę trzeba przeznaczyć pół dnia jeśli kogoś interesują zwierzęta, skaliste przestrzenie i rzadkie gatunki roślin.
The House of Machines
Wieczorem , jeśli lubicie rocka na żywo, dobre drinki i motocykle to warto się wybrać do The House of Machines
Oczywiście korzystaliśmy już dla świętego spokoju z taksówek. Było szybciej i bezpieczniej.
The House… to dawny warsztat motocyklowy, którego właściciel wpadł na pomysł, że zamiast robić kawę motocyklistom w oczekiwaniu na naprawę maszyny lepiej wieczorem zaprosić na drinka przy dobrej muzyce. Dorotka odkryła to miejsce w jednym z programów telewizyjnych a w czasie wizyty mieliśmy przyjemność poznać Paula – właściciela, który jest sympatycznym, wyluzowanym facetem.
Cape Town nas wciąż zaskakiwało. W oczekiwaniu na taksówkę powrotną, chodziłem po ulicy i rozglądałem się za kierowcą, który pomylił drogę, a dziewczyny zaczepiał jakiś sympatyczny gość. Clark urodził się w Stellenbosch, wychował w Stellenbosch i chyba znał niewiele miejsc poza Stellenbosch. Ale za to znał świetnie Cape Town i lokalne specjały. Bywał tu regularnie by odwiedzać swoje ulubione knajpki. Polecił nam jedną, do której musimy wrócić przy kolejnej wizycie oraz dobre restauracje w jego rodzinnym mieście.
Green Market Square
Podczas wędrówek po Cape Town, trafiliśmy na Green Market Square, plac gdzie miejscowi z odpadków robią cuda -sztukę użytkową, która naprawdę zaskakuje. To miejsce warto odwiedzić.
Mam wrażenie, że o Cape Town można opowiadać godzinami, tyle się w tym mieście dzieje i tak bogata jest jego historia, której nie można pominąć. My koniecznie chcieliśmy odwiedzić Castle of Good Hope, zbudowaną w kształcie pięcioramiennej gwiazdy, nigdy nie szturmowaną twierdzę, która obecnie stanowi siedzibę władz wojskowych.
Pamięć o apartheidzie nie znika, jak te ławeczki przed siedzibą Sądu Najwyższego.
Cape Town zaskakuje też takimi pamiątkami jak fragment muru berlińskiego, który stoi wraz z dedykacja w dość reprezentacyjnej części miasta.
Waterfront i okolice
Wracając do Waterfront’u, miejsca od którego zaczynaliśmy poznawanie Cape Town, w niewielkiej odległości od niego znajduje się Oceanarium, nie jest może największe ale posiada ciekawe gatunki ryb i może stanowić nie lada atrakcję. I to miejsce polecam wszystkim nurkom i nie tylko nurkom. nie jako nurkowi, zawsze jest szkoda tych ryb uwięzionych w akwariach, w których do końca życia pływają w kółka stanowiąc turystyczną atrakcję. Wracając z Oceanarium na Waterfront trafiliśmy na niesamowite miejsce – wielką galerię południowoafrykańskiej sztuki użytkowej. Była barwna i zaskakująca jak Afryka i można tam było spędzić cały dzień, którego nie mieliśmy. Spieszyliśmy jeszcze na Food Market, targ, gdzie można spróbować autentycznych smaków Republiki Południowej Afryki. Suszone mięso antylopy Kudu, steki z krokodyla, suszone na słońcu mango, imbir, pomarańcze, świeże soki – światowa moda i różne lokalne przyprawy.
I jak po tym wszystkim opuszczać Cape Town? Nie wierzyliśmy, że to już koniec i wciąż czuliśmy niedosyt ale jak się okazało dalej było tylko ciekawiej o czym za tydzień w kolejnej części…
c.d.n. w tekście