Spis treści:
Stopover w Taipei – co warto zrobić?
W Taipei zdarzyło nam się być dwa razy, w drodze na i z Palau. Okazało się, że nasze wyobrażenia o stolicy Tajwanu, są zupełnie inne niż rzeczywistość. Pozytywne 🙂
Nieco – bo to, że jest to stolica bardzo rozwiniętego państwa wiedzieliśmy, że technologie są naprawdę na wysokim poziomie też wiedzieliśmy, ale bardzo pozytywnie zaskoczyli nas ludzie. Większości z nas wydaje się, że to chińska prowincja. Jednak nic bardziej mylnego. Tajwan, mimo, iż nie został uznany przez wszystkie kraje świata, dosyć zdecydowanie odcina się od zwierzchności swojego sąsiada, co powoduje dość napiętą sytuację pomiędzy tymi krajami. Szczególnie po ostatniej zmianie rządów z prochińskich na takie o zdecydowanie konserwatywnym i nacjonalistycznym nastawieniu. Ale nie trzeba takiej postawy mierzyć miarą europejską. Tam oznacza to większość dbałość o własne interesy i nastawienie na rozwój wewnętrzny kraju.
Ale dość politycznych opowiastek.
W drodze na Palau i z powrotem, za każdym razem lądowaliśmy na Taiwan Taoyuan International Airport. Znajduje się ono około 50 km na zachód od stolicy Tajwanu. Lecąc na Palau wiedzieliśmy, że będziemy mieli mało czasu i będziemy padnięci, dlatego Dorotka znalazła hotel blisko lotniska. I to był bardzo dobry wybór. Rano mieliśmy na tyle dużo czasu, żeby zorientować się w okolicy, odwiedzić lokalne knajpki, pogadać z ludźmi, którzy świetnie mówią po angielsku, zobaczyć, że na Tajwanie też rządzą skutery tyle że spalinowe, w przeciwieństwie do Chin, gdzie królują skutery elektryczne. Zdążyliśmy również posmakować pysznych soków m.in. z guawy, które były nieziemskie.
Dodatkowo trzeba to sobie powiedzieć otwarcie – osobom, które są otwarte na egzotyczne odmiany, nowe smaki – kuchnia na Tajwanie gwarantuje bogate przeżycia. Takie jak kiszony imbir na śniadanie i inne kiszone warzywa, w smakach dalece odmiennych od polskich. Dla mnie kiszony imbir na pewno będzie w czołówce odlotowych smaków.
Przypadki rządzą – czyli jak można poznać ciekawego człowieka
Jednak niesamowite jest to jak przypadki potrafią rządzić losem i dać nam szanse, które należy w lot łapać. Na lotnisku miałem małą przygodę podczas odprawy. Okazało się, że zbyt długie ramię uchwytu do GoPro zostało uznane za przedmiot niebezpieczny i musi się znaleźć w głównym luku bagażowym. Podczas dyskusji podeszła do nas sympatyczna dziewczyna, zwabiona językiem polskim. Okazało się, że ma na imię Zosia, urodziła się i wychowała na Tajwanie, jest modelką, specjalistką sportów wszelakich (ostatnio instruktorem narciarstwa w Japonii) a jej mama Dorota (to zupełnie jak moja żona) uwielbia gości z Polski, kocha rozmawiać z nimi i ćwiczyć język polski. Wymieniliśmy się kontaktami, sądząc, że to zwykła kurtuazja. Ale dziewczyny złapały kontakt z Dorotą, Gosia umówiła się na powrót i precyzyjnie zaplanowaliśmy godziny, które mieliśmy spędzić w drodze powrotnej przez Taipei.
Życie nocne Taipei
Po lądowaniu powrotnym nastąpiła szybka odprawa (bagaże leciały dalej, więc mieliśmy spokój). Najpierw pojechaliśmy z naszym świeżo poznanym kolegą podróżnikiem – Hubertem Pleskotem do Hotel51. Szybkie odświeżenie i punkt pierwszy – pobliski, niewielki Night Market – czynny do późnych godzin nocnych. Gdy zwykli sprzedawcy kończyli swoją pracę ich miejsce zajmowali nowi, inni, ze swoimi kartonami, nieco szemranym towarem bez paragonów – nocni sprzedawcy fast foodów i innych ciekawostek. Szybka przekąska – kolba kukurydzy pieczona na ogniu, smarowana ostrym, azjatyckim sosem. Paliło ale mix słodkiej kukurydzy i przyprawy był naprawdę ciekawy.
Jednak chyba byliśmy chyba zbyt późno bo Night Market zamierał. Złapaliśmy taksówkę (nie tak łatwo było się dogadać z taksówkarzem starszego pokolenia ) i pojechaliśmy na największy Shilin Tourist Night Market, który kręcił się w najlepsze. Pooglądaliśmy co było do pooglądania a było ciekawie i ruszyliśmy na testowanie street food. Hubert odważnie poszedł w podroby z koziny (które mnie wstrząsały na sam widok), z lokalnymi górskimi warzywami. Po przyrządzeniu i pod osłoną nocy 🙂 wyglądało już zdecydowanie lepiej. My szukaliśmy jednak dalej czegoś powiedzmy bardziej zjadliwego. Znaleźliśmy sobie szalonych kucharzy, którzy pichcili ryby, sea food, ale i kury, kaczki, wołowinę i baraninę i ciągle coś krzyczeli. Skończyło się na kaczce z azjatyckimi dodatkami i kalmarach. Bez szału ale ok.
Jak zwiedzać to do ostatka sił
Siłą woli dotarliśmy do hotelu, podziwiając Huberta, który wdrapał się na słynną w Taipei Górę Słonia, skąd do brzasku słońca podziwiał widok na miasto oraz oczywiście robił zdjęcia i time lapsy do swojego kolejnego filmu ( miał zamiar wyspać się następnego dnia na lotnisku – chyba to był niezły pomysł ale co robi młodość i dwójka na liczniku z przodu 😉 ). My w miarę wyspani, obudziliśmy się koło 8-ej poszliśmy na hotelowe śniadanie, gdzie podobnie jak we wcześniejszym hotelu nas wmurowało. Dania obiadowe, odjazd smakowy, a o tym, że to poranek świadczyły jedynie rozgrzane ekspresy do kawy. Ale generalnie było naprawdę smacznie i co ważne zdrowo. Mi podobało się bardzo. Wyszedłem najedzony i zadowolony. Z Dorotą byliśmy umówienia dopiero koło południa, wcześniej mieliśmy bogaty plan na zwiedzanie.
Zwiedzanie Taipei
Najpierw pałac prezydencki, później główna aleja miasta a przy niej Czang Kai Szek Memorial Hall, wspomnienie ojca założyciela Tajwanu – przywódcy chińskiego Kuomintangu, który przegrał wojnę o Chiny, uciekając zabrał część chińskich zbiorów ze sobą. Chang sprawił, że przez dziesięciolecia Tajwan był jednym z najnowocześniejszych państw regionu.
W drodze do największej buddyjskiej świątyni Longshan Temple, minęliśmy olbrzymi University of Taipei i trafiliśmy na lokalnego sprzedawcę wypieków. Pan Wong – 91-letni przemiły Pan, który codziennie na ulicy sprzedawał bułeczki i placki. Jego historię opowiedziała nam jedna z jego klientek, która wspiera go kupując bułeczki. My kupiliśmy placki sezamowe. Były naprawdę pyszne a Pan Wong bardzo zadowolony.
Longshan Temple – najstarsza świątynia w Taipei
W świątyni Longshan zobaczyliśmy niesamowicie skupionych ludzi, którzy modlili się o dary dla siebie i najbliższych, prosili o lepszą przyszłość i pomyślność. Nie ukrywam, że udzieliła mi się atmosfera, jakiś człowiek zaczepił mnie, chcą porozmawiać i zrobić zdjęcie starą Leicą na błony filmowe. Chyba udało nam się zrobić klatkę w tym samym momencie a w podziękowaniu otrzymałem piękne klasyczne zdjęcie.
Taipei 101
Parę kilometrów dalej przeskok w inny świat. Nowoczesna dzielnica, wieżowce i jeszcze niedawno najwyższy budynek świat – Taipei 101. Do tej pory winda tego drapacza chmur figuruje w księdze rekordów Guinessa jako najszybsza na świecie – 1 km w górę pokonuje w 1 min !!!. Obłęd.
I chyba na tym kończyło się wielkie WOW. Drapacz nie zrobił wielkiego wrażenia. Bardzo szerokie mury, parapety oddzielające od ścian wieżowca sprawiały, że widok z góry nie zabierał tchu w piersiach, szczytu budynku nie można było obejść by obejrzeć wszystkie strony świata. Przypomniał mi się widok z Empire State Building w Nowym Jorku i Burj Khalifa w Dubaiu. Mimo, iż nie lubię porównań to tym razem samo ciśnie się na usta. W dwóch pozostałych naprawdę było co podziwiać.
Obok trafiliśmy na jedne z największych w Azji targów elektroniki co tylko potwierdziło informacje o tajwańskiej sile w kwestii nowych technologii. Stamtąd już na spotkanie z Dorotą. Okazało się, że jest blogerką, miłośniczką Tajwanu, absolwentką sinologii i zajmuje się wdrażaniem systemu edukacji domowej. Była w nim zakochana bo potrafiła opowiadać godzinami i widać, że miała o nim ogromną wiedzę. Jednak dużo czasu w dyskusji poświęciliśmy wyspie, jej atrakcjom, możliwościom.
Shengkeng Old Street – kultowe miejsce spotkań mieszkańców Taipei
Dorota zabrała nas w bardzo ciekawe miejsca Taipei, do których pewnie sami byśmy nie dotarli. Pokazała miasto z poziomu gór i zabrała na jedną z najstarszych uliczek z początku poprzedniego wieku – Shengkeng Old Street. Oczywiście odrestaurowaną. Dziś to miejsce weekendowych i wieczornych spotkań mieszkańców stolicy. Królują na niej pamiątki i ciekawe knajpki z lokalnym jedzenie.
Pierwszy raz wziąłem do ust śmierdzące tofu, małe krewetki smażone w skorupkach na głębokim oleju. Były jednak dania bardziej tradycyjne i zjadliwe, więc można powiedzieć, że najedliśmy i to ze smakiem, bo wołowina była rewelacyjna, a odjazdowe były krewetki w ananasowej panierce ze słodkim majonezem. A Dorota okazała się przemiłym kompanem i już zastanawiamy się kiedy znowu uda nam się ją odwiedzić.
Tutaj możecie zobaczyć klip z części naszego wypadu, który mam nadzieję, oddaje chociaż odrobinę tego klimatu 🙂
Taipei w 12h
Tajwan jest miejscem, do którego warto wrócić. W samym Taipei jest masę atrakcji, poczynając od świątyń, tradycyjnych uliczek, muzeów na nowoczesnych obiektach kończąc.
Jako kraj to bogata, zurbanizowana i górzysta północ oraz kurorty, piękne plaże i nurkowiska na południu. Tajwan jest kompletny z punktu widzenia turysty a do tego żyją w nich bardzo fajni ludzie, na których przemożny wpływ jak się domyślam ma zarówno wybitnie pacyfistyczna religia, położenie geograficzne oraz tradycja.
Jeśli spodobała Ci się nasza relacja, zostaw proszę komentarz lub swoją ocenę. Jesteśmy za nią bardzo wdzięczni. Dzięki temu wiemy, że nie piszemy tylko dla siebie ale dla Was :), miłośników podróży i ciekawych historii.
Polecamy też nasz tekst
[…] Taipei – przesiadka ze zwiedzaniem. […]
[…] Taipei – przesiadka ze zwiedzaniem czyli co warto zobaczyć. […]